Już od jakiegoś czasu nosiłem się z zamiarem napisania o niezwykłej i barwnej osobie, człowieku, jakim jest płk dypl. Bronisław Jakimowicz. Rozmowa z nim była dla mnie impulsem, by wreszcie to uczynić. Było to trochę trudne zadanie z uwagi na jego ogromną popularność, szczególnie na terenie województw dolnośląskiego i lubuskiego. Jakimowicz to legenda wojska i człowiek instytucja, temat na ciekawą książkę, a nie na parę stron. Wśród byłych żołnierzy zawodowych cieszy się ogromnym szacunkiem, i to nie tylko jako uczestnik bitwy pod Lenino oraz kawaler Krzyża Srebrnego Orderu Virtuti Militari, ale taż jako wciąż jeden z najaktywniejszych kombatantów, działaczy ZKRPiBWP, ZŻWP oraz Klubu Kawalerów Orderu Wojennego Virtuti Militari, słuchany z zainteresowaniem na wielu spotkaniach, w tym zwłaszcza z młodzieżą.
Młodzieniec Jakimowicz z rodziną został zesłany w głąb byłego Związku Radzieckiego, a jego losy były mocno związane z zawirowaniami historii. Warunki, w jakich się znalazł nie z własnej woli, były wręcz okrutne, podobnie jak tysięcy innych Polaków, Sybiraków. Gdy się tylko dowiedział o powstającej dywizji Wojska Polskiego im. Tadeusza Kościuszki, pomyślał, jak dziś wspomina, że jest to jedyny sposób, by wrócić do Polski walczącej z okrutnym okupantem niemieckim. Wspomina pierwsze dni i tygodnie pobytu w obozie sieleckim, gdzie tworzono polskie jednostki. Gdy zobaczyli polską flagę,a orkiestra zagrała hymn „Jeszcze Polska nie zginęła”, łzy same popłynęły z ich oczu i poczuli coś niezwykle wzruszającego. Były to chwile, o których nigdy nie zapomni. Czuł, że dzieje się coś wielkiego dla jego umęczonej Ojczyzny.
Lenino, epopeja tej bitwy, to początek bojowego szlaku płk. Bronisława Jakimowicza. Bardzo sugestywnie i z dużą realnością opisał ten fragment swojego wojennego życiorysu w książce pt. „Walczyłem pod Lenino”. Myśli i odczucia, jakie jemu i jego kolegom towarzyszyły przed poderwaniem się na pozycje niemieckie, to trwoga i strach, ale i przekonanie, że ten atak jest drogą do umęczonego kraju. Innej możliwości w tym czasie nie było, tylko walka na śmierć i życie. W swojej książce barwnie opisuje zachowania i postawy swoich współtowarzyszy walki. – Tam, w dywizji Berlinga, nie było polityki i ideologii – mówi Jakimowicz – lecz wola i pragnienie, by przyśpieszyć wyzwolenie Polski będącej w okrutnej niewoli. Każdy przecież dzień pobytu Niemców w naszym kraju to tysiące ofiar rozstrzelanych i zagłodzonych w obozach. Takie były wówczas nasze myśli.
– Idąc do tej dywizji Wojska Polskiego – wspomina dalej Jakimowicz – nikt się nie zastanawiał, czym kierowali się jej organizatorzy, jakie cele polityczne brali pod uwagę, wzywając nas do walki o wyzwolenie Polski. To dziś dorabia się politykę i ideologię do naszych walk na szlaku bitewnym Lenino–Berlin. Szczególnie haniebnie zachowują się ci, którzy nazwali nas, nasze Wojsko Polskie, zbrojną formacją polskojęzyczną na usługach Moskwy – wypowiada te słowa z goryczą płk Bronisław Jakimowicz. To co mówił, to poczucie krzywdy, jaką wyrządzono tysiącom byłych żołnierzy frontowych, którzy spieszyli na pomoc umęczonemu narodowi z kierunku wschodniego. To była rzeczywiście najbardziej realna możliwość, by wkroczyć na polską ziemię.
Droga płk. rez. Bronisława Jakimowicza do kraju nie była łatwa. Ginęli jego koledzy. On miał żołnierskie szczęście, chociaż był wielokrotnie w ogniu, w bezpośredniej walce. Kraj też zaciekle się bronił. Później, po bitwie pod Lenino, ukończył szkołę oficerską w Riazaniu. A wiosną 1945 roku w składzie 27. pp 10. DP, już jako dowódca kompanii piechoty, 16 kwietnia brał udział w forsowaniu Nysy Łużyckiej, gdzie został ranny, a podlegli mu oficerowie: Kazimierz Sielicki, Eugeniusz Roliński i Stanisław Roliński polegli na polu chwały. Skończył swój szlak bojowy na Łużycach w Niemczech, który przed półtora rokiem zaczął pod Lenino na Białorusi.
Po zakończeniu wojny ukończył ASGWP. Pełnił wiele stanowisk dowódczych. Był dowódcą batalionu, dowódcą trzech pułków (39., 58. i 42. pz), komendantem WKU we Wrocławiu. Służbę wojskową zakończył po 40. latach jako zastępca szefa sztabu Śląskiego Okręgu Wojskowego.
Po przejściu do rezerwy w 1984 roku zaczyna się kolejny, równie ważny rozdział życia i działalności płk. Jakimowicza, któremu nieubłaganie zegar biologiczny naliczył już parę lat na ósmym krzyżyku. Od pierwszych dni po zdjęciu żołnierskiego munduru jest jednym z najaktywniejszych działaczy kombatanckich. Pokazał duszę i osobowość dowódcy humanisty. Nie zaszył się w pieleszach domowych i na działce. Jakimowicz jako rezerwista jest niemal wszędzie tam, gdzie coś się dzieje i liczą na niego. Jego aktywność i użytek z bogatej przeszłości znane są w wielu miejscowościach. Jako dowódca 42. pz wspierał budowę szkoły w miejscowości Przewóz tuż nad Nysą Łużycką, którą forsował w 1945 roku. Szkoła do dziś nosi imię kpt. Stanisława Betleja. Oficer ten jako dowódca 2. Batalionu 27. pp poległ śmiercią bohatera podczas walk nad Nysą. Do dziś Jakimowicz odwiedza tę szkołę i to z jego inicjatywy patronem szkoły jest jego współtowarzysz walk frontowych. Nauczyciele i młodzież szkolna zapraszają go na spotkania z okazji rocznicy tej bitwy.
Rzeczywiście to, co od wielu lat robi płk Jakimowicz, zasługuje na szczególne potraktowanie. Niestrudzenie upowszechnia poprawną polszczyznę, słowem mówionym i pisanym, prawdę o walkach żołnierzy 1. i 2. Armii Wojska Polskiego, o ich daninie krwi przelanej za wyzwolenie Polski, o stawianych słupach na granicy nad Odrą i Nysą; o całym bitewnym szlaku Lenino–Berlin. Zdecydowanie polemizuje z krzywdzącymi ocenami walki żołnierzy tułaczy, którzy szli ze wschodu na ratunek Polsce, w tym powstańcom Warszawy. Domaga się on pamięci o blisko trzech tysiącach żołnierzy poległych w czasie forsowania Wisły we wrześniu 1944 roku.
Z dumą słuchałem relacji z niedawno odbytego spotkania płk. Bronisława Jakimowicza z przewodnikami wycieczek turystycznych, krajowych i zagranicznych, które odbyło się we Wrocławiu w Ratuszu. Ich uczestnicy informowali mnie o jego przebiegu. Byli pod dużym wrażeniem tego, co mówił i jak mówił uczestnik bitwy pod Lenino. A przecież większość tych, którzy spełniają rolę przewodników wycieczek, to już nowe, młode pokolenie Polaków. To prawda, że Bronek (jest moim starszym kolegą i przyjacielem) ma dar barwnego przekazywania swoich wojennych wspomnień, przeżyć i refleksji, które są ciekawe, lecz często idące pod prąd. Jego nie interesuje kanon poprawności politycznej, mówi zawsze to, co czuje, co widzi i co jego długie życie (oby jak najdłużej dopisywało mu zdrowie) zweryfikowało. Ma on żołnierską odwagę stanąć w szranki z adwersarzami, z tymi, którzy z powodów politycznych mówią źle o tych, co zapisywali kolejne chlubne karty historii oręża w walce o niepodległość naszego kraju. Często podkreśla on, że ta nasza przeszłość charakteryzuje się różnymi barwami. – I co, teraz mamy na nowo pisać o tym, co faktycznie było, stało się. Tak sprawił proces historyczno-polityczny, w który byliśmy uwikłani – podkreślał w rozmowie.
Oprócz spotkań, które trudno policzyć, a które odbywał na liczne zaproszenia wielu środowisk, Jakimowicz jest autorem wielu opracowań, a m.in. współautorem dużej książki pt. „Barwy służby” wydanej na sześćdziesięciolecie ŚOW. W swoich wspomnieniach i relacjach o tych, którzy walczyli w młodości, potrafi zaprezentować ich ducha dążeń i postaw w dramatycznych sytuacjach. Jest to żywa relacja o jego kolegach, przełożonych i współtowarzyszach walk.
Dziś o wojsku Berlinga i Wandy Wasilewskiej mówi się tylko krytycznie albo jest to temat tabu dla wielu historyków i dziennikarzy na usługach prawicy. Cenzura wewnętrzna wielu redakcji, w tym telewizji publicznej (potwierdza to osobliwy film „Towarzysz generał”) nie pozwoliła powiedzieć nawet paru słów pozytywnych o żołnierzach, którzy chcieli pomóc rodakom ginącym w powstaniu warszawskim. Przesyłane protesty i listy ukazujące kłamstwa niektórych historyków po prostu rzuca się do kosza, nie odpowiada się ich autorom. Jakimowicz mówi o tym m.in. na swoich spotkaniach. Wypowiedzi ich uczestników potwierdzają jego opinie. Takie jednostronne, bardzo selektywne traktowanie żołnierskich pokoleń, ich walki, bardzo boli i tworzy poczucie krzywdy moralnej u tysięcy żołnierzy frontowych z 1. i 2. Armii WP. Ale co mają robić, jak temu zalewowi kłamstw i przemilczeń przeciwdziałać? Często nasz bohater i jego koledzy stawiają sobie takie pytania. Oczywiście rozmawiać, mówić do tych, którzy ich zapraszają i chcą słuchać. Pisać także do gazet i wydawnictw, które chcą drukować. Niestety, najczęściej są to jednak wydawnictwa związkowe i stowarzyszeń żołnierskich, które wydawane opracowania rozprowadzają tylko w obiegu wewnętrznym. Pojedyncze egzemplarze, np. GWiR, przekazujemy osobom cywilnym. Nasz kawaler najwyższego odznaczenia bojowego nie może się pogodzić z tym, że i w sprawach wychowania patriotycznego na tradycjach oręża polskiego pomija się lata 1943-1989, szczególnie formacje zbrojne walczące na froncie wschodnim. W poczynaniach propagandowych podejmowane są działania mające na celu usunięcie, przemilczenie i obrzucanie obelgami oraz upowszechnianie opinii, że to wojsko nie służyło Polsce, lecz obcym interesom. Te nikczemne obelgi bardzo ranią tysiące kombatantów. Mówią oni, że jest to po prostu podłe i haniebne. Ci niby historycy piszą i mówią, że działalność wychowawcza prowadzona w 1. Dywizji Piechoty im. T. Kościuszki, 1. Korpusie i 1. Armii nawiązywała do tradycji oręża polskiego, do powstań narodowych z lat 1794, 1831 i 1863 dlatego, by zachęcić Polaków przebywających w ZSRR do udziału w walkach z Niemcami, że czyniono to ze względów politycznych i doktrynalnych. Jakimowicz i jego koledzy kombatanci mówią, że jest to kolejne kłamstwo historyczne o ich dywizji. – Myśmy z tym wojskiem pragnęli wrócić do Polski, by walczyć o jej niepodległość. Oczywiście, nasze tradycje narodowe były nam bardzo bliskie, lecz nie to decydowało o naszej determinacji walki i wstępowaniu do tworzących się jednostek polskich na terenie Związku Radzieckiego. Nasza autentyczna wola walki garnęła nas do wojska z piastowskim orłem na czapkach rogatywkach. Przecież tam, w kraju, każdego dnia ginęli nasi bracia, rodziny. Pokonywaliśmy rozliczne trudności, by dostać się do dywizji. A kiedy już byliśmy na miejscu i zobaczyliśmy polską flagę na bramie obozu sieleckiego, a później, gdy usłyszeliśmy słowa „Jeszcze Polska nie zginęła”, łzy same płynęły z naszych oczu. Byliśmy bardzo wzruszeni, wydawało się mi, że coś się dzieje, czego nigdy się nie spodziewałem – wspomina dziś płk Jakimowicz.
No cóż, już powiedziałem, że życie i działalność płk. Bronisława Jakimowicza to temat na duże opracowanie i to nie tylko z uwagi na jego życiorys czasów wojny, służby i walki dla Polski, lecz także na to, co dziś czyni, by zachować w pamięci kolejnych pokoleń dzieje walk tych, którzy, niestety, odchodzą na drugi brzeg. Przecież jest on wciąż sobą, czynnym i aktywnym działaczem naszego związku i innych stowarzyszeń. Zarządy kilku organizacji oraz społeczność żołnierska mogą liczyć na niego. Jest on przykładem i autorytetem społecznym dla wielu młodszych kolegów. Wszędzie widać jego obecność. Nie tylko uczestniczy w wielu zamierzeniach, jest również ich inicjatorem i współorganizatorem. Taki on już jest i takim pozostanie do końca. Oby ten koniec nigdy nie nastąpił. No cóż, marzenia to rzecz ludzka. Nasz bohater jest człowiekiem pogodnym, pełnym optymizmu, ma duże poczucie humoru. Otwartość i uśmiech nieustannie towarzyszą jego jakże aktywnej działalności społecznej. Nic też dziwnego, że na każdym spotkaniu i w każdej sytuacji bardzo wielu chce z nim porozmawiać, zamienić choćby kilka zdań i uścisnąć jego dłoń.
gen. bryg. dr Zdzisław Rozbicki